Czasem warto
upaść, by zobaczyć kto cię złapie…
Postanowiłam
wyjść. Uznałam że Optimus jednak mówił prawdę. Widziałam to w jego oczach.
Wyszłam z celi i ruszyłam w kierunku głównego pomieszczenia bazy. Nie
spieszyłam się. Szłam powoli. W pewnym sensie tylko dlatego że przez brak
energonu zaczynałam tracić siły.
Doszłam do
końca korytarza. W głównym pomieszczeniu były wszystkie boty. Zaraz gdy weszłam
wszyscy skupili na mnie wzrok. Nic nie mówili. Patrzeli tylko tak, jakby
chcieli przeprosić. Chciałam zrobić jeszcze te kilka kroków i podejść do
Ratcheta by zażyć energon, ale nie starczyło mi już sił. Już po pierwszym kroku
potknęłam się i zaczęłam upadać. Na szczęście w jednej chwili podbiegł do mnie
Wheiljack i złapał.
-Mam
cię-powiedział z troską w głosie.
-Dzięki
jackie-Wheiljack zaprowadził mnie do Ratcheta, a ten od razu podał mi energon.
-To było
bardzo głupie z twojej strony-powiedział doktorek-wiesz że energon trzeba
zażywać najlepiej codziennie. Jeszcze trochę i nie skończyło by się tak dobrze.
-A tam,
marudzisz doktorku-odpowiedziałam, a Ratchet westchnął.
-Jak
poczujesz się lepiej, zabiorę cię gdzieś-zaproponował jackie.
-To bardzo
miłe Wheiljack. Z chęcią.
-Dopiero za
parę dni-wtrącił się Ratchet.
-Jak zwykle
psujesz zabawę-powiedział Wheiljack.
-To nic
jackie. Wyjdę kiedy będę chciała-Ratchet ponownie westchnął-a gdzie pojedziemy.
-To
niespodzianka-na tych słowach rozmowa się skończyła. Ratchet skończył podawać
mi energon, a ja od razu poczułam się lepiej. Nie czekałam ani chwili tylko
wzięłam Wheiljacka pod pachę i pociągnęłam za sobą.
-Ratchet
odpal mi most, tam gdzie cię prosiłem-wykrzyknął jackie, a Ratchet wykonał
polecenie. Po chwili zobaczyłam most. Jacke uśmiechnął się i pobiegł w jego
głąb. Moment potem zrobiłam to samo. To co zobaczyłam po drugiej stronie,
zaparło mi dech w chłodnicy. Piękne góry w oddali, przepaść pod nami. Wszystko
jak z bajki. Podeszłam do przepaści i spojrzałam, najpierw w dół, potem w górę.
Naprawdę, widok był olśniewający.
-Podoba się?
-Jeszcze się
pytasz? To najpiękniejsze miejsce jakie widziałam.
-Nazywa się
Machu Picchu.
-Przepiękne
to Picchu.
-Podobno to
najlepiej zachowane miasto Inków-popatrzałam na Wheiljacka ze zdziwieniem-tak
mówiła mi Fly-no jasne-to naprawdę fajna dziewczynka.
-Ja to od
początku wiedziałam.
-Powiedziała
mi też że tu, na ziemi, mówi się to tak-odwróciłam się do Wheiljacka - wszystkiego
najlepszego Blackstar-jackie naprawdę mnie zaskoczył. Całkiem zapomniałam że
mam dziś urodziny. Zrobił mi najlepszy prezent jakiego mogłam sobie życzyć-wiem
że nie wypada pytać o wiek ale…
-Mam liczyć
moją śpiączkę?
-Nie, w tym
czasie byłaś w stanie kryjostazy, nie starzałaś się.
-Brałeś
lekcje u Ratcheta czy co?
-Nie,
Optimus mi tak powiedział.
-To też
wiele wyjaśnia-zrobiłam krótką przerwę. Wzięłam oddech i odpowiedziałam-w takim razie właśnie kończę
24 lata. Gdybym nie usnęła, kończyła bym już 32 ludzkie lata.
-Nie
wiadomo-spojrzałam pytająco na Wheiljacka-w następnej bitwie w jakiej brałabyś
udział, zginęłabyś.
-Co?!
Dlaczego tak sądzisz?!
-Bo wszyscy
w niej zginęli-ponownie spojrzałam na jackiego pytająco-clif został z Bumblebee
i był przy jego operacji. W tym samym czasie reszta drużyny pojechała na
kolejną misję. Zginęli wszyscy.
-Nie.
-Tak. Przez
toksen.
-Toksen? - toksen
to taka substancja trująca, taki kamień. W dużych ilościach może zabić w parę
minut.
-Cony nawet
nie walczyły. Patrzały tylko jak Autoboty ginęły.
-Nie mogę w
to uwierzyć. Że nawet Decepticony posunęły się do czegoś takiego?
-Cony są
bezwzględne.
-Czekaj
chwilę. Do jednostki zawsze kogoś dołączano. Kto to był tym razem-jackie przez
moment nie odpowiadał-jackie?
-Część
Reckerów. W tym Bulkhead.
-O
nie-Bulkhead był partnerem Wheiljacka. Jackie musiał naprawdę ciężko znieść
jego stratę.
-Po stracie
bulka, odłączyłem się od botów. Wróciłem dopiero wtedy, gdy zabiłem wszystkich,
którzy przyczynili się do jego śmierci.
-Tradycyjna
zemsta, zawsze pomaga.
-Tak,
dokładnie-prze parę minut milczeliśmy-ale co, masz urodziny. Trzeba by się
jakoś zabawić. Wstawaj.
-Co chcesz
zrobić?
-Ja? Ja
skoczyć, ty złapać mnie-zaraz po tych słowach jackie skoczył w przepaść.
-Wheiljack-zawołałam-idiota-wybiłam
się i skoczyłam za nim. Szybko do niego doleciałam. Złapałam go i zmieniłam się
w samolot. Trochę dziwnie się czułam bo jackie siedział między moimi
skrzydłami. Była to dość krępująca pozycja-trzymaj się wariacie-ruszyłam do
góry. Nie powiem, Weiljack był dość dużym obciążeniem. Gdy byłam już na szycie,
zrzuciłam go z siebie, a idiota nadal się śmiał. Wylądowałam i zmieniłam się w
robota. Już chciałam powiedzieć mu co myślę o jego zachowaniu kiedy złapał mnie
za nogi i pociągnął do siebie. Potknęłam się i wylądowałam prosto na nim. Przez
długi czas wpatrywaliśmy się jeden, w drugiego. Nic nie mówiliśmy. Nic nie
robiliśmy, tylko wpatrywaliśmy się w siebie. Poczułam wtedy coś, ale nie wiem
co. Myślę jednak, że on też to poczuł. Po paru minutach zeszłam z niego. Oboje
usiedliśmy na skraju Machu Picchu i wpatrywaliśmy się w ten niesamowity widok.
-Boję
się-powiedziałam
-Czego?
-Że już
nigdy nie będę taka szczęśliwa jak teraz.
-Będziesz.
Obiecuję ci to-uśmiechnęłam się do niego, położyłam swoją głowę na jego
ramieniu, a rękę na jego ręce. Nigdy wcześniej nie czułam się tak dobrze, jak
teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz